Lubię pisać i chyba nienajgorzej sobie z tym radzę, od dziecka mam też tzw. gadane, a jednak niełatwo było spełnić prośbę naszej klubowej opiekunki, Pani Aliny o podzielenie się wrażeniami z ostatniej kluboowej lektury.
"Państwo Maytree" Annie Dillard - z całym szacunkiem i uznaniem dla kunsztu narracyjnego - nie przemówiła do mnie należycie.
Obiektywnie stwierdzam, że jest to wartościowa powieść, na wysokim poziomie literackim, ale jej lektura... nie pasowała do mnie - mojej osobowości, temperamentu i potrzeb. Czytałam trochę "na siłę", czując się zobowiązana, ciekawiło mnie też, co wyniknie z historii tytułowych bohaterów (wiedziałam od klubowiczek o ich bardzo kontrowersyjnych poczynaniach).
Akcja toczy się w "Państwie Maytree" bardzo niespiesznie, leniwie, co mnie wręcz usypiało,choć początkowo zdawało się atrakcyjne. Wcześniej bowiem "połknęłam" kilka książek o bardzo drastycznej tematyce (konflikt rwandyjski z 1994 r., Holocaust, dramatyczne losy bohaterów filmu "W ciemności" Agnieszki Holland). Po takiej porcji okropności powieść Dillard wydawała mi się wytchnieniem. Zachwyciło mnie, że czytając "słyszałam" szum morza i "widziałam" zalaną słońcem plażę.
Szybko jednak zabrakło mi napięcia towarzyszącego poprzedn im lekturom. Dłużyzny i szczegóły, których autorka nie skąpi, rozmywały mi główną treść utworu.
To wszystko nie znaczy, że powieść pozbawiona jest zalet. Wszystkie klubowiczki doceniły jej walory literackie, sugestywność i plastyczność opisów oraz piękno Nowej Anglii, gdzie toczy się opisywana historia. O tym ostatnim mogłyśmy się przekonać przeglądając przyniesiony przez jedną z nas, panią Janinę album ze zdjęciami tej krainy.
Lektura dostarczyła nam tematów do dyskusji: o amerykańskiej obyczajowości oraz o miłości i związanych z nią powinnościach.
Większość z nas wyraziła oburzenie postawą Toby'ego Maytree, współczucie, ale i dezaprobatę dla jego żony, która przyjmuje pod swój dach ciężko chorą kochankę męża. Z drugiej strony Lou Maytree wzbudza szacunek, a nawet podziw za szaloną moralną konsekwencję. Jej wytrwałą, nie oglądającą się na nikogo i na nic miłość pani Joanna z naszego DKK nazwała "moralnym happy endem".
Podziwiam Lou i ja. Jest dla mnie wzorem i przykładem biblijnego "miłość nie szuka swego (...) nie pamięta złego (...) nie unosi sie pychą". W tym wszystkim ani przez chwilę się nie upokarza, nie poniża. Pozostaje wierna sobie. Bo jak powiedział Witold Gombrowicz, "nikogo nie można upokorzyć bez jego zgody".
Tak więc podziwiam Lou... Ale czy sama potrafiłabym tak kochać?..
Marta Jodłowska-Hanasiewicz
DKK Filia Nr4 Jarosław