Stronę odwiedzono:
26846940 razy
"Bracia Burgess" Elizabeth Strout, spotkanie DKK w Wypożyczalni Główej
Już na okładce razi po oczach zachwyt dla samej autorki: * Nagroda Pulitzera za „Olive Kitteridge”. * Nominacja do Bookera za "Mam na imię Lucy”... i pozostaje pytanie - czy to dobre rekomendacje dla tej właśnie powieści, która jest spoza tych dwóch rzekomo genialnych książek? Tytułowi bracia to Jim i Bob, obaj związani z prawem, mieszkający w Nowym Jorku. Jest jeszcze siostra – Susan, bliźniaczka Boba, która zamiast ruszyć na podbój wielkiego świata, wybrała życie w ich niewielkiej, rodzinnej miejscowości Shirley Falls w stanie Maine. Rodzeństwo nigdy nie było ze sobą zbyt mocno związane. Już na pierwszy rzut oka widać, jak wiele ich różni: status materialny, charakter pracy zarobkowej, stan cywilny czy choćby usposobienie. Z czasem, w toku lektury, te kontrasty są coraz bardziej widoczne. Jim Burgess jako dziecko był faworyzowany przez surową matkę, co pozwoliło mu na zbudowanie wysokiego mniemania o samym sobie. Szybko piął się po szczeblach kariery, był rozpoznawalnym człowiekiem świata prawa i telewizji, za czym szły wielkie pieniądze. Nauka matki nie poszła w las. Jim od dziecka traktował ludzi z wyższością, drwił z Boba, kiedy matki nie było w pobliżu i odnosił się do niego z pogardą. Traktował go jak półgłówka, którym zawsze był i będzie, bo nie zna życia, bo jest słaby, bo nie potrafi być taki jak on. Bob zaś był rozwodnikiem, nie miał dzieci, nie osiągnął tak wiele jak jego brat, nie był znany, a do tego miał problem z alkoholem. Był przeciwieństwem Jima także pod względem uosobienia, ludzie dobrze się z nim czuli, choć bywał bezradny i miał kłopoty z odnalezieniem się w rzeczywistości. Pracował w wydziale apelacyjnym Legal Aid i udzielał pomocy prawnej, co też nijak się miało do zarobków brata. Życie Boba było naznaczone dramatycznymi wydarzeniami z dzieciństwa, kiedy to przez przypadek śmiertelnie potrącił własnego ojca. Ta tragedia sprawiła, iż Bob od dziecka żywił przekonanie, że jest popaprańcem i że do niczego się nie nadaje, co perfidnie wykorzystała matka, ładując wszelkie uczucia w idealnego Jima. Jest jeszcze Susan, siostra braci bliźniaków, której matka również skąpiła uczuć. Od dziecka nie miała pewności siebie, była wycofana, cicha i bez energii choćby do realizacji własnych marzeń. Od siedmiu lat była rozwódką samotnie wychowującą syna, Zacha, a liczne niepowodzenia wychowawcze sprawiły, że jeszcze bardziej odseparowała się od ludzi i stała się niemalże samotnicą. I dochodzi do incydentu z udziałem Zacha, który zostaje oskarżony o obrazę emigrantów Zaczyna się proces, rodzeństwo musi się ze sobą spotkać, musi się tolerować, rozmawiać, co nie zawsze im się udaje. Każdy z nich to przecież inna osobowość, inne wnętrze, inny charakter. Elizabeth Strout napisała zwykłą powieść o normalnych ludziach. Nic nadzwyczajnego, nic wyszukanego, ot można rzec temat z ulicy. Obrazem jest zarówno typowa rodzina i ich wzajemne relacje oraz społeczeństwo somalijskie i ich problemy z asymilacją i margi-nalizowaniem. Ale mimo tego ludzkiego osadzenia fabuły powieść Strout jest tylko dobra. Nie genialna, nie wybitna, choć tego spodziewaliśmy choćby z racji tego, że autorka zdobyła Pulitzera. Powieść ma wprawdzie ciekawą formę i barwną scenografię lecz przez większą część akcja toczy się swobodnym torem, czasem nudnym i zmierzającym donikąd, a ostatnie strony to morał przypominający bajkę dla dzieci - zło przegrywa, dobro wychodzi na światło dzienne, nie warto kłamać, bo fałsz zawsze na wierzch wypływa... „Bracia Burgess” to smutna powieść, która zasługuje na uwagę i na czytanie lecz czegoś nam tu brak... zgodnego tempa fabuły. A szkoda.
Agnieszka Kusiak, członkini DKK w Wypożyczalni Głównej