Dystopia ze szczęśliwym zakończeniem
“VOX” to debiutancka powieść amerykańskiej lingwistki Christiny Dalcher. Akcja książki rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych. Któregoś dnia amerykański rząd postanawia, że kobietom nie wolno wypowiadać więcej niż 100 słów dziennie. Nie mogą pracować. Dziewczynek nie uczy się czytania i pisania. Autorka w wywiadzie zamieszczonym w “Wysokich Obcasach” mówi, że gdy wpadła na pomysł tej książki, jej największym lękiem nie było to, że kobiety zostaną zmuszone do milczenia. Ale wszyscy. Co się wydarzy, kiedy pozwoli się małej, ale bardzo wpływowej grupie religijnych ekstremistów sprawować kontrolę i mieszać religię z władzą. Autorzy dystopijnych utworów, do których należy również “VOX”, tworzą wizję rzeczywistości, w jakiej nie chcielibyśmy żyć – nieprzyjazną, przerażającą i opresyjną. W dystopiach problemy są nadmiernie wyolbrzymiane, aby pokazać, jak bardzo pewne sytuacje czy zachowania mogą być niebezpieczne i do czego mogą doprowadzić. Bohaterką powieści jest dr Jean McClellan, neurolingwistka prowadząca badania nad afazją. Dzień, w którym założono jej bransoletkę, zmienił ją z naukowca w kurę domową. Fabuła “VOXu” to opowieść o życiu rodzinnym Jean, o jej relacjach z mężem i dziećmi, o powrocie do pracy naukowej, o włoskim kochanku, o planach wyrwania się z beznadziejnej sytuacji. Po lekturze powieści nasuwa się od razu porównanie z “Opowieścią podręcznej” Margaret Atwood. I nie jest ono korzystne dla dystopii Christiny Dalcher. Wprawdzie “VOX” czyta się z zapartym tchem, w napięciu czekając na rozwój wydarzeń. A losy bohaterów są tak emocjonujące, że nie możemy doczekać się zakończenia. Jednak autorka serwuje nam zakończenie jak w typowym romansie. I jest to zgrzyt, który powoduje, że historia, z którą mieliśmy do czynienia, nie była do końca przemyślana. Po kilku tygodniach od lektury nie pozostaje właściwie nic. Trochę szkoda.