|
“Pierwsza osoba” Richarda Flanagana, australijskiego pisarza, nie była lekturą łatwą. Trzy panie książkę pochłonęły, kilka zmęczyło z trudem, a reszta nie przeczytała wcale. Czytelniczki męczyła rozwlekła narracja, zbyt wyrafinowany styl i to, że powieść pokazywała jak zło może zawładnąć człowiekiem. A właściwie jak zło z jednej osoby przenika w drugą i nic nie można z tym zrobić. Świat dostarcza nam dowodów na to, że jest zły. Zwyciężają oszuści i kłamcy. Zwyciężają pieniądze. Zwycięża zło.
Siegfried Heidl, przestępczy celebryta w nieokreślonym wieku, największy oszust w dziejach Australii postanawia napisać autobiografię. Pomaga mu w tym, a właściwie pisze książkę za niego Kif Kehlmann, wynajęty do tego początkujący pisarz, prowincjusz w tanich ciuchach i rozwalonych adidasach, obarczony rodziną, której nie potrafi utrzymać. Kif pracuje pod presją czasu. Wydawca dał mu sześć tygodni. Heidl tej pracy mu nie ułatwia. Nie odpowiada na pytania, jedne kłamstwa zastępuje innymi, wychodzi na spotkania, czyta gazety. A jeśli już coś mówi to “heidluje”, czyli przedstawia swoją pokrętną filozofię życiową. Na przykład, że dobroć to nie zabawa, a życie to tylko gra. Na koniec prosi Kifa by go zamordował. Umrzeć potrafi byle kretyn, stwierdził Heidl. Ale żeby samemu kogoś zabić, potrzeba rzadko spotykanej wewnętrznej siły.
“Pierwsza osoba” to powieść z narracją pierwszoosobową. Mamy więc okazję poznać zmagania autora z pisaniem tekstu. Autor jak Chrystus, który nakarmił pięć tysięcy ludzi dwiema rybami i pięcioma bochenkami chleba, dzielił, wycinał, przeredagowywał tekst, przestawiał akapity, dodawał trochę waty lub kolorytu. Słowa przychodziły mu z trudem, ale jednak przychodziły. Wreszcie książka zaczęła nabierać rumieńców. Moja proza zaczęła się fałdować w nowe kształty – aluzyjne, nieuchwytne łuki zdań, skomponowanych z dwóch przeciwstawnych pytań i przerzuconych nad pustką. Były to arabeski nonsensu, tkwiła w nich jednak muzyka. Prawie jazz. W powieści Kif mówi czym jest dla niego literatura: Poprzez literaturę rozumiem alegorię, symbol, tropy tańca czasu; książki pozbawione wyraźnego początku i końca, a w każdym razie takie, w których początek i koniec nie występują w normalnej kolejności.
Tak jak Heidl bawił się Klifem, tak autor bawi się czytelnikiem, stosując niedopowiedzenia, niedomówienia, uniki. Heidl nie chce mówić o sobie, jednak jak sam przyznaje, dobry oszust rzadko kłamie. Heid mówi wszystko, tylko należy uważnie go słuchać. Czytelnik też musi być uważny, by wyłapać wszystkie tropy. Albo może też dać się urzec nastrojowi powieści.