|
„Rak nie wyrok”. Dla ukochanego Agaty Tuszyńskiej, Henryka Dasko, był to wyrok. Lekarze nie pozostawili złudzeń. Z glejakiem mózgu pacjenci przeżywają najwyżej 2 lata. A jednak obydwoje podjęli heroiczną walkę o ocalenie.
Jak zmierzyć się z największym doświadczeniem egzystencjalnym, jakim jest cierpienie i odchodzenie ukochanego człowieka niedawno pełnego twórczej energii, z którym miało się nadzieję zestarzeć?
„Opuściły mnie słowa i zawiodły. Rozpacz była niema”. Mądry rabin radził: „Pisz o pustce, o bezsilności i uldze jaką niesie płacz. Opisz płacz”.
Agata Tuszyńska rozpoczyna swoje „ćwiczenia z utraty” od 23 marca 2004 r. a kończy 16 września 2006 r. Opisuje kolejne etapy choroby, które zmieniają fizycznie i psychicznie człowieka. Pisze o tym powściągliwie, wiele przemilcza. Teraźniejszość przeplata się ze wspomnieniami, z których wyłania się portret niezwykłego człowieka: błyskotliwy umysł, biznesmen, miłośnik książek, poezji (znał setki wierszy w kilku językach).
Motywem przewodnim są strofy Simonowa: „żdi mienia, tolko oczeń żdi”.
Miłość bohaterki nie ocaliła ukochanego, ale ocaliła pamięć o nim. Wierne trwanie pomogło mu z godnością dojść do kresu. Pomogli przyjaciele (refleksja: „Wszystko co dobre, co pozwala nam przetrwać, dają nam przyjaciele”). Przyjeżdżali do Kanady ze wszystkich stron świata, wypełniali dom swoją czułą obecnością. Dawali namiastkę normalnego życia, spełniali życzenia Henryka (najbardziej wzruszające jest jego pożegnanie z Polską).
Ostatnie dni pozostali sami. I wielka cisza...
„Ćwiczenia z utraty” Agaty Tuszyńskiej to mądra książka o sprawach dotyczących każdego z nas, bo jak powiedział Rilke: ”I tak żyjemy żegnając się wiecznie”.
Janina Sienicka