Stronę odwiedzono:
26854685 razy
|
Dyskusję marcowego spotkania, miłośniczek literatury pięknej MDKK w Lubeni zdominowały dwie książki L. Grossmana – Czarodzieje i Król magii.
Swoje odczucia o przeczytanych książkach, tym razem wyraziła – Paulinka Przyciągająca wzrok okładka, ciekawy opis, a z tyłu książki pozytywne opinie. To wszystko spowodowało, że niemal natychmiast po otrzymaniu książki autorstwa Grossmana, zaczęłam ją czytać. Oczekiwałam, że będzie to książka, którą zapamiętam na długo. Niestety, okazało się, że moja przygoda z „Czarodziejami” będzie o wiele trudniejsze niż początkowo sądziłam – w pewnym momencie rozważałam nawet porzucenie, Brakebills, Fillory, Quentina i całej reszty depresyjnej grupy młodych czarodziejów. Jednak koniec końców, pokochałam uniwersum stworzone przez autora. Głównym bohaterem książki, jest Quentin Coldwater – genialny, chociaż niepotrafiący się przystosować do przyjętych norm społecznych i ciągle użalający się nad sobą nastolatek; marzący dodatkowo o znalezieniu się w magicznej krainie z ukochanych książek z dzieciństwa. Quentin niespodziewanie, dostaje propozycję uczęszczania do Brakebills – prestiżowej szkoły magii w Ameryce Północnej (oczywiście inspirowanej Harrym Potterem, jednak zupełnie obdartej z tej niesamowitej sielankowej bajkowości panującej w Hogwarcie). Po trafieniu do szkoły dla czarodziejów, jego marzenia pozornie się spełniają – uczy się magii, znajduje cel w życiu i poznaje nietuzinkowych przyjaciół. Jednak po skończeniu szkoły i uzyskaniu dyplomu, Quentin musi stanąć przed trudnym pytaniem: czy skończenie Brakebills i poznanie tajników magii było tym, czego naprawdę pragnął…? Bohater zmagając się z kryzysem egzystencjalnym i żyjący z dnia na dzień, cały czas się stacza. Aż w końcu, w jego życiu pojawia się iskierka nadziei – okazuje się, że miejsce jego marzeń, baśniowe Fillory – naprawdę istnieje i tylko czeka na odkrycie przez młodych czarodziei… „Czarodzieje” opierają się na dwóch, znanych każdemu opowieściach dla młodego odbiorcy: „Harrym Potterze” i „Opowieściach z Narni” (przy czym, Grossman nie ogranicza się tylko do tych dwóch tytułów, żonglując licznymi nawiązaniami do popkultury; dlatego też, w „Czarodziejach” pojawiają się postacie mitologiczne, bajkowe, legendarne, postacie z gier typu RPG, święci katoliccy a nawet – Teletubisie). Jednak, świat przedstawiony w „Czarodziejach” nie jest taki jak w tych dwóch seriach. Tu dobro nie zawsze zwycięża a bohaterowie nie zawsze zachowują się odważnie i honorowo, ale - pokazują swoje najgorsze wady – czasem są tchórzliwi, egoistyczni i zakłamani. Tu też, magia to nie machnięcie różdżką i wypowiedzenie zaklęcia a żmudne ćwiczenia; zdarzają się przerażające wypadki a ludzie giną – w mniej lub bardziej tragiczny sposób. „Czarodzieje” nasyceni są okrucieństwem i brutalnością, które kryją się pod baśniowymi motywami powoduje to, że seria ma swój własny, niepowtarzalny charakter, co oczywiście poczytuję autorowi za duży plus. Warto zwrócić uwagę, także na bohaterów – niewyidealizowanych i krystalicznie czystych, ale jak już wyżej napisałam – czasem tchórzliwych i egoistycznych młodych ludzi, którzy próbują odnaleźć samych siebie. Poznajemy, więc snoba z wadą zgryzu który wstydzi się swojej orientacji; niezwykle inteligentną i zakompleksioną dziewczynę z pewną tajemnicą, a także taką, która jest w stanie poświęcić wszystko dla magii oraz ucieleśnienie normalności, które przywraca równowagę w tej depresyjnej drużynie czarodziejów. Ciekawy jest także rozwój postaci – zwłaszcza w przypadku Quentina, który z nad wyraz antypatycznego, depresyjnego i nie wiedzącego, czego naprawdę chce nastolatka, zmienił się w mężczyznę, który doskonale wie o co walczy oraz co może stracić. Oczywiście, jako, że książka idealna nie istnieje, to i ta ma swoje wady, przez które rozważałam rozszarpanie autora na strzępy (albo po prostu, porzucenie tej książki na rzecz czegoś „łatwiejszego”…). Najpierw należy zwrócić uwagę na dwa pierwsze rozdziały tej książki, przez które naprawdę ciężko przebrnąć. Innym problemem jest pojawiający się, wręcz kronikarski styl pisania – Lev Grossman potrafi przeskakiwać w akcji nawet o rok, aby streścić ważne wydarzenia w pięciu zdaniach i nie rozwijać ciekawych wątków (deprymując przy tym czytelnika). Ale największą wadą całej książki jest główny bohater, który min. przez swoją bezczynność i zapatrzenie w siebie, potrafił niemiłosiernie denerwować i sprawiał, że momentami miało się ochotę go zabić. Na całe szczęście, mężczyzna przechodzi dużą przemianę i koniec końców, staje się postacią, którą można polubić – okazuje się po prostu chłopcem, który musi dorosnąć. Podsumowując, czas przeznaczony na przeczytanie książek Lva Grossmana nie był czasem straconym, choć wciągnięcie się w akcję trochę trwało. Myślę, że świat Fillaroy nie wszystkim przypadł do gustu (co widać czytając recenzje chociażby na LUBIMY CZYTAĆ), ale na pewno znajdzie swoich oddanych fanów – do których teraz należę i ja.
PS. W klubie, koleżanki nie doczytały do końca książek, gdyż uznały je za mało interesujące, a powtarzający